W związku z pogarszającym się zdrowiem, w tym postępującą utratą wzroku, od 31.01. po raz drugi w życiu ląduję na ulicy. Sam miesięczny koszt najważniejszych leków swobodnie przekracza w tym momencie 600zł, nie mówiąc o najmu miejsca w pokoju czy jedzeniu, a zasiłek z pomocy społecznej to ledwo ponad 300zł. Pracować mi nie wolno (zdrowie), ZUS mędzi nad ilością składkowych lat, rozprawa o alimenty wlecze się dobrych parę miesięcy, MOPS dla bezdomnych odsyła do miasta ostatniego stałego zameldowania, fundacjom brakuje funduszy... Czeka mnie zatem kilkumiesięczna przeprawa przez schroniska, noclegownie i bóg raczy wiedzieć co jeszcze. Pozostaje mieć tylko nadzieję, że przez to nie stracę wzroku całkiem; stres, noszenie cięższych rzeczy (nawet własnego kota), brak leków, przegrzanie/wyziębienie - to wszystko ma niestety duży wpływ na stan moich oczu. Aktualnie widzę świat jak przez okulary noszone w lekką śnieżycę. Nie mówiąc o kolejnym zawaleniu maturalnej klasy przez durne problemy (tak, nadal kończę liceum dla dorosłych). Na szczęście koty mają gdzie mieszkać i radośnie tyją w nowym (oby chwilowo zastępczym) domu.