Kiedy ostatnio spotkałem się z bliską znajomą, która jest z zawodu przedstawicielką jednej ze specjalizacji niezbędnych do zmiany płci, dowiedziałem się o kolejnych zmianach dot. nazewnictwa oraz traktowania transseksualizmu z formalnego punktu widzenia. To, oraz ostatnie coraz częstsze pytania/uwagi odnośnie określeń, których używam, skłoniły mnie do napisania posta, z którym nosiłem się już od dłuższego czasu.
Zacznę od przypomnienia, że to jest blog prowadzony przez transa. Wszelkie prawa, o których wam piszę: posługiwanie się najwygodniejszymi określeniami, mówienie o sobie i transseksualizmie w wybrany sposób, własne podejście do procesu zmiany płci... Te wszystkie prawa przysługują nie tylko wam, ale także i mnie. To, że na mojego bloga z czasem zaczęło wchodzić coraz więcej osób, nie sprawiło, że nagle te prawa straciłem. Informacje, które wam przekazuję, są prawdziwe, a wybór "opakowania" (używanych przeze terminów) należy wyłącznie do mnie i nie wpływa na użyteczność postów. Piszę w końcu o sprawie wyjątkowo osobistej, nawet jeśli utrzymuję teksty w formie neutralnych porad. Spora część osób, które zwracają mi uwagę na język, którego używam, zdaje się o tym nie pamiętać. Pisanie o sprawach związanych z transseksualizmem, zwłaszcza tych, które mam dawno za sobą, w pewien sposób rozgrzebuje stare problemy - niekoniecznie jako odżywający konflikt, ale przypomina o negatywnych emocjach, które się z nim wiązały. Nie zamierzam utrudniać sobie tej sytuacji terminami, które budzą we mnie niechęć lub wręcz odrazę. Niektórzy niezadowoleni w tym momencie rzucają: "Skoro to taki problem, to sobie daruj pisanie". Nie zamierzam. Z moich postów korzysta wiele osób i nie mam zamiaru rezygnować z pisania tylko dlatego, że ktoś odmawia mi podstawowych praw, jakie ma każdy trans.
Jednym z najczęstszych zarzutów jest, że używam "zmiana płci", a nie "korekta płci". Kiedy piszę na drugim blogu (dla osób cis), używam poprawnej terminologii. Tutaj wszyscy wiedzą, o co chodzi, więc nie czuję potrzeby przymuszania się do innych określeń. "Korekta" brzmi przyjemniej, owszem, ale "zmiana" była poprawnym terminem przez większość mojej transowej przygody i zwyczajnie czuję się z nią lepiej. Poza tym, nie do końca czuję, żeby "korekta" pasowała. Jasne, nie będę się kłócił z mądrymi tego świata i kiedy trzeba używam "korekty", ale prywatnie raczej nie będę. Dlaczego? Koryguje się coś, co jest nieprawidłowe. W teorii to pasuje do transów, ale jeśli się nad tym zastanowić, to nagle "korekta" traci sens. Transi mają ciała zdrowych pod kątem płci kobiet (abstrahuję teraz od "jestem mężczyzną i moje ciało jest męskie", chodzi o samą biologię). Stan fizyczny jest okej i nie trzeba z nią nic robić z punktu widzenia samego ciała - dlatego zresztą transi mają możliwość wyboru, czy i kiedy podejmą leczenie. Płci psychicznej się nie rusza, pozostaje ona bez zmian. Celem leczenia jest transformacja (czyli zmiana) zdrowej płci kobiecej w (niedoskonałą, ale jednak) płeć męską. Korekta ma natomiast miejsce u osób interseksualnych (które również określam przedawnionym terminem, ale "zaburzenia płci" wprowadzałyby zamęt nie do opanowania bez tłumaczenia sprawy przy każdym użyciu). Osoby interseksualne nie mają "zdrowej płci fizycznej". Ich płeć faktycznie często wymaga naprawy (korekty), patrząc wyłącznie z punktu widzenia ciała (tutaj także nie ruszamy płci psychicznej). W ich przypadku to faktycznie korekta - np. z płci nie do końca męskiej na płeć męską. Zmiana z żeńskiej na męską nie jest korektą, jest zmianą. Należy też pamiętać, że proces zmiany płci obejmuje więcej niż same hormony i operacje, zatem argument "ale to tylko poprawka u kogoś, kto już wygląda i żyje jak chłopak" upada. To jest moje prywatne spojrzenie na te dwa terminy, inni transi mogą mieć odmienne - na tym polega przywilej indywidualnego traktowania transseksualizmu. I choć sam wolałbym używać "korekta", bo brzmi milej i nie jest tak negatywnie nacechowana jak "zmiana", to odbieram "korektę" jako próbę ukrycia faktycznej sytuacji pod wygodniejszą metką. Uniwersalna wydaje się być "tranzycja", ale tego słowa nie znoszę i używam wyłącznie, kiedy naprawdę najlepiej pasuje w danym miejscu. Uważam, że "tranzycja" brzmi obco i niepotrzebnie dystansuje, zwłaszcza kiedy tego słowa używa osoba przed postawieniem jakichkolwiek kroków na transowej drodze (zgodnie z zasadą, że im lepiej znasz temat, tym prościej o nim mówisz).
Jak już kilkakrotnie pisałem, używam słowa "trans" dwojako: jako określenie transseksualisty k/m oraz określenie osób trans*. Większość porad może być stosowana przez każdego ze spektrum transpłciowości, więc użycie zwykłego "trans" zamiast "osoba trans*" jest prostsze i nie zionie "branżą". Jak mogliście zauważyć, wolę określenie "trans*" niż "transpłciowe". Nie ma w tym konkretnej przyczyny, zwyczajnie nie podoba mi się słowo "transpłciowe".
Ostatnią kwestią jest "leczenie transseksualizmu". Są osoby, które twierdzą, że transseksualizmu się nie leczy. Do niedawna transseksualizm był jednak jednostką chorobową, którą się leczyło - nie przez "usunięcie z głowy", a "usunięcie z ciała". Aktualnie zmieniono (lub zamierza się zmienić) "zaburzenia identyfikacji płciowej" (czyli ostatnią nazwę) na "dysforię płciową". Dysforia zdecydowanie jest objawem do usunięcia i można to zrobić za pomocą leczenia hormonalnego i operacyjnego. Jest wielkie prawdopodobieństwo, że zniknie po całkowitej zmianie. Ale co z ludźmi, u których dysforia jest słaba lub zanika z wiekiem/w miarę kolejnych zmian? Czy brak dysforii zamknie drogę do leczenia lub czy słaba dysforia ograniczy wachlarz możliwości operacyjnych? W końcu potrzeba posiadania innego ciała nie zawsze występuje w parze z frustracją i nienawiścią do obecnego ciała. Starzy transi, którym zmiany wleką się przez lata, prawdopodobnie wiedzą, o czym piszę. Nie wczytałem się w to na tyle, żeby robić tu teraz cały wywód, więc ograniczę się tylko do stwierdzenia, że moim zdaniem transseksualizm się leczy. Jak by nie było, transseksualizm nie jest czymś, co występuje u przeciętnych, zdrowych ludzi. Nie mówię tutaj o innych płciach, które różnie wpisują się na spektrum kobiecość-męskość. Czysty transseksualizm to nic innego, jak bycie facetem (w przypadku k/m), który potrzebuje pomocy lekarza, żeby móc zwyczajnie żyć i funkcjonować na co dzień. Jeśli to nie jest opis osoby z zaburzeniem, która odzyskuje życie po leczeniu, to nie wiem, co nim jest. Gdyby transseksualizm nie był uznawany za zaburzenie, nie byłoby możliwości leczenia go - tak jest np. z homoseksualizmem w obecnych czasach. To by była tragedia.
To są moje poglądy na transseksualizm i każdy trans ma prawo mieć inne. Transseksualizm jest intymną sprawą, należy wyczuć, z czym się dobrze czujecie, co jest dla was odpowiednie. Pamiętajcie, że nikt nie ma prawa stosować wobec was określeń, których nie lubicie, ale jednocześnie nie macie prawa zmuszać go do używania określeń, których on nie lubi. W takich sytuacjach trzeba się zastanowić, czy istnieje jakieś inne, trzecie określenie. Choć staram się stworzyć na blogu neutralną, przyjazną atmosferę, nie zapominajcie, że to nie jest strona prowadzona przez cisa, który wie o transseksualizmie tyle, ile przeczytał, i przyjmijcie do świadomości, że mogę go przeżywać na inny sposób niż wy.
Ostatnią kwestią jest "leczenie transseksualizmu". Są osoby, które twierdzą, że transseksualizmu się nie leczy. Do niedawna transseksualizm był jednak jednostką chorobową, którą się leczyło - nie przez "usunięcie z głowy", a "usunięcie z ciała". Aktualnie zmieniono (lub zamierza się zmienić) "zaburzenia identyfikacji płciowej" (czyli ostatnią nazwę) na "dysforię płciową". Dysforia zdecydowanie jest objawem do usunięcia i można to zrobić za pomocą leczenia hormonalnego i operacyjnego. Jest wielkie prawdopodobieństwo, że zniknie po całkowitej zmianie. Ale co z ludźmi, u których dysforia jest słaba lub zanika z wiekiem/w miarę kolejnych zmian? Czy brak dysforii zamknie drogę do leczenia lub czy słaba dysforia ograniczy wachlarz możliwości operacyjnych? W końcu potrzeba posiadania innego ciała nie zawsze występuje w parze z frustracją i nienawiścią do obecnego ciała. Starzy transi, którym zmiany wleką się przez lata, prawdopodobnie wiedzą, o czym piszę. Nie wczytałem się w to na tyle, żeby robić tu teraz cały wywód, więc ograniczę się tylko do stwierdzenia, że moim zdaniem transseksualizm się leczy. Jak by nie było, transseksualizm nie jest czymś, co występuje u przeciętnych, zdrowych ludzi. Nie mówię tutaj o innych płciach, które różnie wpisują się na spektrum kobiecość-męskość. Czysty transseksualizm to nic innego, jak bycie facetem (w przypadku k/m), który potrzebuje pomocy lekarza, żeby móc zwyczajnie żyć i funkcjonować na co dzień. Jeśli to nie jest opis osoby z zaburzeniem, która odzyskuje życie po leczeniu, to nie wiem, co nim jest. Gdyby transseksualizm nie był uznawany za zaburzenie, nie byłoby możliwości leczenia go - tak jest np. z homoseksualizmem w obecnych czasach. To by była tragedia.
To są moje poglądy na transseksualizm i każdy trans ma prawo mieć inne. Transseksualizm jest intymną sprawą, należy wyczuć, z czym się dobrze czujecie, co jest dla was odpowiednie. Pamiętajcie, że nikt nie ma prawa stosować wobec was określeń, których nie lubicie, ale jednocześnie nie macie prawa zmuszać go do używania określeń, których on nie lubi. W takich sytuacjach trzeba się zastanowić, czy istnieje jakieś inne, trzecie określenie. Choć staram się stworzyć na blogu neutralną, przyjazną atmosferę, nie zapominajcie, że to nie jest strona prowadzona przez cisa, który wie o transseksualizmie tyle, ile przeczytał, i przyjmijcie do świadomości, że mogę go przeżywać na inny sposób niż wy.
Oczywiście masz prawi pisać jak Ci pasuje ale szczerze mówiąc nie rozumiem tego zdania: "ale "zmiana" była poprawnym terminem przez większość mojej transowej przygody" - poprawnym terminem? w jakim sensie?
OdpowiedzUsuń"Transi mają ciała zdrowych pod kątem płci kobiet" - tak, to prawda. A raczej to byłaby prawda gdyby brać tylko ciało pod uwagę ale o stanie zdrowia nie świadczy stan tylko ciała, ale także psychika - to jest relacja, nie ma zdrowia jeśli któraś ze stron jest zachwiana. Moim zdaniem więc nie jesteśmy całkowicie zdrowi.
"Zmiana z żeńskiej na męską nie jest korektą, jest zmianą." - tylko jeśli rozpatrujesz jednostkę wyłącznie pod kątem ciała. Co moim zdaniem jest błędem - jak już wyżej napisałem.
Ale w jednym się zgadzamy: też nie lubię słowa "tranzycja" raczej :P No i zgadzam się też z "leczeniem".
Z poprawnym terminem chodziło mi o to, że korekta płci jest od dość niedawna i przez te kilkanaście lat mojej przygody z transseksualizmem używało się zmiany.
UsuńTak, masz rację, psychika należy do stanu zdrowia. Dlatego zaznaczyłem, że pod kątem płci fizycznej. Płeć psychiczna zresztą też jest zdrowa. Problemem jest dopiero brak zgody między psychiczną a fizyczną, z czego powstają różne objawy - m.in. w psychice. Ale sam problem nie tkwi w ciele, nie ma w nim nic, co wymagałoby naprawy, jeśli patrzeć, do czego miało służyć "fabrycznie". W końcu cała diagnostyka polega właśnie na tym, że udowadnia się, że i ciało, i psychika są zdrowe, a jedynym problemem jest brak zgodności między nimi.
Fakt, patrzę na to bardziej od fizycznej strony, ale głównie dlatego, że leczenie obejmuje wyłącznie fizyczne zmiany. Zmiana jako taka obejmuje o wiele więcej, ale samo leczenie - a najczęściej właśnie to ma się na myśli mówiąc "zmiana/korekta płci" - dotyczy ciała. Stąd takie podejście. Płeć psychiczna nie podlega żadnym korektom czy zmianom (na szczęście lub nieszczęście, zależy jak kto widzi ten temat), jest jaka jest przez cały ten proces. Ale oczywiście jest częścią danej osoby, to nie podlega wątpliwościom.
Serio używało się "zmiany"? Ja się od ponad 10 lat leczę i nigdy nie użyłem słowa "zmiana" (sam osobiście nie użyłem go nigdy, chyba że w odniesieniu do zmiany metrykalnej, ale wtedy właśnie zawsze ze słowem "metrykalna", "zmiana dokumentów" itp.), a i nie zauważyłem żeby nadmiernie używali go inni - urzędnicy, lekarze z którymi miałem do czynienia... oczywiście ci inni czasem go użyli, ale wydaje mi się, że im częściej ja mówiłem "korekta", tym oni mniej używali "zmiana".
UsuńZacząłem wizyty jako nastolatek i jeszcze nie ogarniałem terminologii, więc nawet nie słyszałem o korekcie. Za to wszędzie pojawiała się zmiana - u lekarzy, w "branży", w książkach... Dopiero od kilku lat słyszę o korekcie. Wiem od znajomych, że wykładowcy na studiach psychologicznych też używali "osoby zmieniające płeć", nie wiem jak na medycznych. Ale ja szukałem lekarzy nie po branży, tylko na NFZ, więc możliwe, że nie byli na bieżąco.
Usuń,,Koretka'' brzmi, jakby chodziło o usunięcie sobie pieprzyka, a jednak ZMIANA płci to bardzo poważny, długotrwały proces, którego nie da się podjąć z dnia na dzień, więc mam takie samo podejście do znaczenia słów.
OdpowiedzUsuń