Zero to Hero
Typowy
wieczór w pubie. Zgiełk, wrzawa, ludzie przeciskający się między stolikami ze
swoimi drinkami. Z głośników sączy się szybka i skoczna muzyka, która tylko
bardziej pobudza umysł po wyzwalaczu w postaci alkoholu. Rozmowy stają się
coraz bardziej sprośne, jednocześnie coraz bardziej abstrakcyjne.
„Czujesz się taka męska?” - zapytał.
„Tak, a bo co?”
Mężczyźni
roześmiali się gromko, aż znów jeden wykrztusił:
„To chodź, tam jest kibel, zobaczymy,
kto dalej sika na odległość” - rzucił wyzwanie, prostując się dumnie.
„I naprawdę długością siku wyznaczasz
swoją męskość?”
Zamilkli. Temat
się urwał.
Sytuacja
może wydawać się abstrakcyjna, ale wydarzyła się naprawdę. Co więcej, wydarzyła
się jeszcze w czasie, w którym bycie facetem rozważałem tylko bardzo hipotetycznie.
Jednak wciąż ją pamiętam bardzo wyraźnie, wciąż służy mi za przykład i
inspirację do tego, by przede wszystkim być sobą. Ktoś teraz powinien zapytać,
co to do jasnej oznacza, być sobą?
Dla mnie
bycie sobą oznacza przede wszystkim bycie człowiekiem. Wszelkie doświadczenia
życiowe sprawiły, że nie staram się postrzegać ludzi przez kategorię płci.
Uważam to za dosyć bezsensowne, zresztą nie trudno byłoby udowodnić, że płeć to
tak naprawdę pewna rozciągłość o różnym nasileniu, a nie – jak większość chce
uważać – cecha dychotomiczna. Nie zrozumcie mnie źle, płeć jest ważna, ale nie
najważniejsza. Przynajmniej nie dla mnie.
Tak czy
inaczej, nie zawsze tak było. Kiedyś, tak samo jak wszyscy, szarpałem się z
podziałami. Przez prawie połowę dotychczasowego życia nie mogłem dojść ze sobą
do ładu. Przede wszystkim dlatego, że absolutnie wyparłem jakąkolwiek możliwość
bycia mężczyzną, wtedy jeszcze chłopakiem. I tak sam siebie skazałem na lata
schizofrenii połączonej z depresją, z kompletnym, choć powolnym, wycofywaniem
się z życia. Po latach? Wiem, że mogłem inaczej, ale może było mi to potrzebne.
Może
potrzebowałem spaść na dno, by się od niego odbić. Kiedy pierwszy raz, niecały
rok temu, na dobre porzuciłem udawanie kobiety i podałem rękę facetowi, którego
tak bardzo chciałem się pozbyć, wiedziałem, że przede mną długa droga. Zacząłem
szperać, czytać mądre cudactwa, szukać kontaktu z ludźmi, którzy mogliby mi
powiedzieć cokolwiek na ten temat. Na temat tego, co czuję. Przeglądnąłem kilka
stron, jakieś fora. Uciekłem z nich przerażony. Po przeczytaniu odpowiedzi na
jeden z przejmujących dla mnie postów, na miejscu autora rzuciłbym się pod
tramwaj. A więc tutaj też są równi i równiejsi, tru i mniej tru, tak jak
wszędzie. Machnąłem na to ręką, stwierdzając, że lepiej na tym wyjdę, jeśli nie
będę nawiązywał takich kontaktów. Ironią losu, kiedy ja już się poddałem to
nawiązałem właśnie wtedy dobry kontakt.
Złe są
dobrego początki, mógłbym powiedzieć obserwując ostatnie pół roku swojego życia
z dystansu. Od wszystkich stanów depresyjnych, kompletnego braku motywacji i
skrajnej nienawiści wobec samego siebie doszedłem do człowieka, którym jestem
dziś. Kim jestem? Jestem facetem, który wciąż skutecznie funkcjonuje jako
kobieta w społeczeństwie i co więcej, nie unieszczęśliwia go to. Jestem
facetem, który z każdym dniem niemal coraz bardziej kocha siebie i uczy się
siebie szanować.
Prawda jest
taka, że to moje życie, moje ciało, moje uczucia. Wszystko jest moje i to ja
tym wszystkim steruję, ja to kontroluję, nikt inny. Kiedyś wyczytałem bardzo
bliski mi tekst: „Życie jest jak film, a ty jesteś reżyserem, scenarzystą i
odgrywasz główną rolę”. To proste, ale jednocześnie bardzo trudne do
zrozumienia i przyjęcia w głąb siebie. Pogodzenie się z myślą, że to ty
decydujesz, ty tworzysz okoliczności, rozgrywasz sytuację, bywa naprawdę
przytłaczające. Jednak, kiedy zaczniesz się z tym oswajać dostrzeżesz same
korzyści. Nic już tak naprawdę nie jest dla ciebie hamujące, możesz rozwijać
się tak, jak tylko podpowiada ci wyobraźnia. Być tym, kim chcesz.
Ktoś może
zapytać, czy to nie kwestia wygody każe mi wymyślać takie rzeczy? Jeśli ktoś
się uprze na tę wersję, nie przekonam go do innej. Nie ma w tym jednak zbytniej
wygody. Po pierwsze, to codzienna harówa. Codzienne zmaganie się ze wszystkimi
myślami, które jakże skutecznie ograniczały mnie tak długo. Najtrudniej jest
opuścić bezpieczne piekło, jak mówią. Jednak nie żałuję ani chwili z życia,
które wybrałem. Jeśli coś postanowię zmienić, chcę aby to była moja decyzja.
Moja, świadoma i pewna. Żadne łapu-capu, żadnego wycofywania się drugiego dnia
i chowania w kącie. Właśnie dlatego, że to ja i chodzi tylko o mnie, moja
decyzja musi być trafna i pewna, bo tylko ja poniosę jej konsekwencje, jeśli
zrezygnuję w trakcie.
Zanim zaufam
sobie na tyle, by wiedzieć, że moje decyzje są dobre i trafne, muszę sam siebie
polubić. To też nie jest proste, gdy utożsamiam wszystko, za co mógłbym sam
siebie jedynie nienawidzić. Jednak, poważnie, czy powinienem się tym aż tak
przejmować? Na litość, czyż nie jestem wspaniały taki jaki jestem? W porządku,
moje ciało nie jest idealne, ale jest fantastyczne już teraz, a jeśli zechcę
uczynię je jeszcze lepszym. Moje życie też nie jest idealne, ale jest dobre,
wartościowe i jestem w stanie nadać mu sens, który będzie dla mnie odpowiedni.
Po
dziesięciu latach wreszcie wiem, kim jestem. Nie muszę się szarpać sam ze sobą.
Nie muszę się bać spojrzeć w lustro i czuć jak kukła przygotowana do
przedstawienia – odpowiednio ubrana, umalowana, doskonale znająca swoją rolę.
Co jest dla mnie najważniejsze? Nie, zmiany traktuję na razie jako sprawę
drugorzędną. Najważniejsze dla mnie jest to, że ja wiem, co ze mną jest. Ja
jestem świadomy jakim jestem człowiekiem i nawet jeśli nikt tego nie
potwierdzi, ja wiem i pozwala mi to być autentycznym. Ja-wiem.
I czy
naprawdę miałbym przechodzić przez to wszystko dla wyrażenia siebie długością
siku?
Witaj,mam z tobą kontakt na gg ale...jakoś coraz mniej pewnie sie czuje,zaczynam sie izolować...wiem ze ty tez przez to przechodziłeś...mógłbyś coś o tym napisać? Nawet nie dla mnie ale dla innych młodych ts którzy popadają w rożne choroby jak ja.Masz na pewno większe pojecie o tym jak ciężko jest żyć w otoczeniu ludzi niż ja gdyż jesteś starszy a ja to tak naprawdę jeszcze szczyl.Byłbym wdzięczny gdybyś napisał jak stawiać "pierwsze kroki" w otoczeniu ludzi czyli jak "mówić(czyli w jakiej formie).Z góry dziękuje.
OdpowiedzUsuńale jak sie ma bycie autentycznym do funkcjonowania w spoleczenstwie jako kobieta jesli wiesz, ze jestes facetem? ja wiem, ze samoswiadomosc jest bardzo wazna ale ekspresja swojej prawdziwej tozsamosci tez chyba jest istotna? w innym razie jest kompletny dysonans pomiedzy tym kim jestes a tym jak postrzegaja Cie ludzie? wlasciwie wszystkie interakcje z ludzmi sa wtedy naznaczone falszem, rodza nieporozumienia
OdpowiedzUsuńZależy jak, kto rozumie ekspresję tożsamości [patrz moje postrzeganie człowieka jako człowieka, a nie przez pryzmat płci]. Nie wiem, jak to do końca wyjaśnić, bo odpowiedź dla mnie jest prosta, ale... Wcześniej nie byłem sobą, wszystko było wymierzone i wykrojone na 'bycie grzeczną dziewczynką', teraz robię to, co chcę. Mówię to, co myślę, robię to, co czuję i uwierz lub nie, ludzie wychwytują różnicę. Fakt, zamiast mówić o tym 'przyszedłem', mówię 'przyszłam', ale to teraz nie jest dla mnie tak istotne. Poza tym wiem o tym również od swoich przyjaciół, którzy zwykli mówić, że z bezkształtnej masy wreszcie nabrałem dla nich jakiejś formy, a znają mnie już całe lata. Niektórzy z kolei nie wiedzą nic oficjalnie, a traktują mnie według tego, co sobą prezentuję. Jak dla mnie na czas obecny to bomba.
UsuńMam nadzieję, że chociaż po części ta odpowiedź będzie satysfakcjonująca ;)
~Vic
Ja dodatkowo nauczyłem się mówić z pominięciem form rodzajowych. Czyli na przykład: Mnie dodatkowo udawało się mówić bez form rodzajowych. Stosowałem to w pracy, gdzie się nie wyoutowałem jawnie nigdy (i tak wszyscy wiedzieli).
OdpowiedzUsuńZachowywałem się w pracy jak ja, identycznie jak we wszystkich innych miejscach, gdzie już funkcjonowałem jako mężczyzna. Chodziłem ubrany tak samo, z krótkimi włosami i opaską na żebrach. Nie udawałem dziewczyny, mimo że część ludzi wciąż nadal tak mnie usiłowała widzieć - a właściwie zmuszała się, żeby tak mnie widzieć. Powiedziałbym, że oni przeważnie widzieli chłopaka i zmuszali się, żeby widzieć dziewczynę. Tak więc ekspresja tożsamości była prawie 100%, pomijając ten rodzaj gramatyczny.
Dodatkowo zażądałem mówienia do mnie nickiem, "bo wszyscy tak mówią" - a zupełnym przypadkiem nick był rzadko spotykanym męskim imieniem...
Owszem, czasami pojawiały się nieporozumienia, ale większość była komiczna. Przykładowo wdałem się z kolegami z pokoju w dyskusję o komputerach. Siedzę po męsku, dyskutuję, dłonie na szeroko rozstawionych kolanach, męski strój, tylko piwka brakuje... Nagle do pokoju wpada szef, zdenerwowany, i wali: Przestań flirtować z chłopakami i bierz się do pracy!
(Przy okazji: to był piękny przykład na formę bezrodzajową).
Hmmm, tak sobie przypomniałem, że młody K/M może się czymś takim przejąć (nie wiem, na jakim jesteś etapie), ale po osiągnięciu pewnego poziomu pewności siebie takie rzeczy TYLKO śmieszą. Dobrze jest do niego świadomie dążyć :) Humor nam się opłaca!
Popieram! :) Są sytuacje, przy których miałem ochotę się rozpłakać mając te 14-15 lat, kiedy do choć minimalnej pewności siebie było mi daleko,a teraz mając 21 huczę ze śmiechu i obracam całą sytuację w żart. Pomijając plusy dla samego transa, ludzie łaskawszym okiem patrzą na ludzi wesołych i pogodnych niż zbyt wrażliwych i obrażalskich. ;)
UsuńJa także popieram, mógłbym nawet powiedzieć, że do tego mniej więcej dążę ;) Też zawsze obracam sytuację w jakiś dobry żarcik, cokolwiek ludzie myślą, jeszcze nikt nie powiedział mi złego słowa śmiejąc się ;) Powiedzmy sobie szczerze, nie ważne o co chodzi, nie należy się za bardzo w życiu spinać, bo i po co :)
Usuń~Vic