Każdy z czytających na pewno ma taką cechę, której żywiołowo nie znosi i chciałby się jej pozbyć. Przykładowo użyję tutaj wady zgryzu, ale każdy niech sobie podstawi swoje kompleksy dla lepszego wczucia w sytuację.
Niby nic, co zagraża życiu, a jednak z miłą chęcią usunęłoby się to dziadostwo przy pierwszej nadarzającej się okazji. Nie znosisz swoich zębów, przeszkadzają ci przy zupełnie normalnych czynnościach - jedzeniu, mówieniu... Sama ich obecność w jakiś sposób burzy twój spokój, wiesz, że gdyby były inne, to miał(a)byś o wiele więcej swobody, był(a)byś bardziej otwartym człowiekiem. Czasem da się o takim defekcie zapomnieć, cieszyć się sobą... Aż tu nagle bach, lustro, zdjęcie zrobione z zaskoczenia czy uwaga kogoś z obecnych i wszystko szlag trafia. Zaciskanie warg przy uśmiechu, utrzymywanie odpowiedniego ustawienia głowy przy mówieniu, zasłanianie ust ręką lub kubkiem, wszystko byle ukryć te cholerne zęby. Zdjęcia z wakacji trzeba ocenzurować lub pokasować, bo mimo że ujęcie świetne, a pamiątka jeszcze lepsza, to koślawe zęby aż biją po oczach i wstyd komukolwiek pokazać. Chciałoby się uśmiechnąć, choć raz, tak szeroko i szczerze, żeby ludzie nie myśleli, że człowiek jest gburem, ale cóż, lepiej być gburem niż końską mordą lub krzywym płotem, nie? Była możliwość uleczenia wszystkiego w zarodku za dziecka, ale niestety rodzice uznali, że to jakieś fanaberie. Teraz jest za dużo wydatków, żeby pozwolić sobie na aparat, wizyty kontrolne i cały ten cyrk, więc pozostaje chowanie się po kątach i liczenie, że nikt nie zauważy... A teraz do tego całego wstydu i niepewności dołóż rzeczywistość, w której od zębów uzależnione jest wszystko. Wszystko! Na radce każdy zagląda sobie w usta. Równe, bielutkie zęby są wyznacznikiem normalności i atrakcyjności. Ludzie z upodobaniem odciągają wargi przyjaciołom, wesoło dyskutując o nowych szczoteczkach i dziwą się, że jakoś nienormalnie unikasz tych zwykłych społecznych interakcji. W twoim chowaniu się wyczuwają jakąś tajemnicę, którą powoli przekuwają w coś nienaturalnego, zboczonego. W dokumentach zamiast jak wszyscy "normalne uzębienie" masz wpisane "istny chaos", a zdjęcie przedstawia mocne zbliżenie odsłoniętych zębów. Wszędzie, na każdym kroku, ludzie wpatrują się w twoje uzębienie jak zahipnotyzowani. Na każdym kroku trafiasz na atrakcje i wydarzenia skierowane dla ludzi ze zdrowym zgryzem, takie, na których twoja obecność wzbudziłaby niezdrowe zainteresowanie. W desperacji sięgasz po różnego rodzaju sztuczne nakładki na obecne zęby, mając świadomość, że przy bliskim kontakcie każdy zauważy fałszywkę. O całowaniu nie mówiąc. Wśród wiecznych uwag, spojrzeń i komentarzy zaczynasz wariować na samo wspomnienie o zębach, nawet jeśli nie odnosiło się do ciebie. Masz ochotę płakać ze zmęczenia i frustracji, kiedy spoglądasz w lustro lub musisz te cholerne kły wyszorować. Masz cały czas nadzieję na zabieg prostowania, ale wiesz, że przez najbliższe lata możesz wyłącznie marzyć. Sama wstępna wizyta u ortodonty pozbawiłaby cię środków do życia na dwa tygodnie. Pomijając fakt, że ortodonta to lekarz dla tych popieprzonych, bo przecież kto normalny potrzebuje takiej korekty... W gorszych chwilach chwytasz kombinerki i resztą sił powstrzymujesz się od wyrwania ich na żywca... Znajomi nie rozumieją, przecież każdemu jest dobrze z takim zgryzem, jaki ma, w końcu natura tak nas stworzyła, żeby poszczególne części do siebie pasowały... Nie ma takiej opcji, żeby komuś własne zęby źle się ułożyły! Coś w przeszłości musiało źle na nie wpłynąć, na przykład sam(a) je sobie wypychałeś/aś językiem po nocach. Albo to wpływ ludzi z zewnątrz, na pewno nikt ci ich młotkiem nie poprzestawiał?
Przedstawienie wizyty u ortodonty jako czegoś zboczonego lub wady zgryzu jako bycia nienormalnym wydaje się być abstrakcyjne, prawda? A jednak tak właśnie zwykle czują się transi. Dla nich to jest równie naturalne, co dla nastolatka prostowanie zębów - irytujące, frustrujące, ale naturalne. I przejściowe, ot, stadium pośrednie, dzielące ich od ostatecznego wyglądu. Jest natomiast jedna zdecydowana różnica między wadami zgryzu a ts - mało kto z powodu zgryzu traci przyjaciół, rodzinę, a czasem życie, wliczając w to samobójstwa. Tak jak zębów nie przestawisz rozmową, terapią lub namawianiem ich do naśladowania zębów kuzynki, tak i z transem to nie wyjdzie, niestety.
Mniej więcej tak to właśnie można odczuwać. Oczywiście jest to o wiele
gorsze, bo mimo wszystko odnosi się do całego ciała, a nie tylko jakiejś
jego części. Nie da się dokładnie opisać tego uczucia, jeśli się tego nie przeżyło - wytarte stwierdzenie, ale w tym przypadku prawdziwe aż do bólu. (Nie wszyscy transi muszą się
ze mną zgodzić, warto mieć to na uwadze.)
Pod koniec troszkę przesadziłeś, bo nie do całego ciała. Do przykładowych swoich zębów nic nie mam. Tak samo jak do rąk, nóg, włosów itd Raczej do dwóch części ciała, tych co nadają atrybutów którejś z płci.
OdpowiedzUsuńMogłem źle to napisać - chodziło mi ogółem o ciało w sensie kształtów (biodra itd.), kobiecego rozłożenia owłosienia, widoczności mięśni, wielkości ust itd. Wielu ts, zwłaszcza na początku, każdy fragment rozpatruje w kategoriach babskie/męskie.
UsuńA jeśli mam 14 lat i dopiero teraz zaczynam się czuć jak chłopak. Co powinnam zrobić?
OdpowiedzUsuńPrzepraszam że takie pytanie
Jeśli mam 14 lat i dopiero teraz zaczynam czuć się jak chłopak.
OdpowiedzUsuńCo powinnam zrobić?
Przepraszam że takie pytanie
Nie ma znaczenia, kiedy zaczniesz odczuwać swoją płeć. Może to być wybuchowa mieszanka hormonów związanych z dojrzewaniem, a może być transseksualizm czy inna tożsamość. Najważniejsze, to obserwować swoje reakcje, nie zmuszać się do niczego w żadną stronę i być otwartym na poznawanie siebie. :)
UsuńOpisałeś. Całe. Moje. Życie.
OdpowiedzUsuń